poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział 21

Cześć, witam wszystkich i tak bardzo przepraszam :((
Tyyyyyle mnie nie było, prawie miesiąc. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie z wyjątkiem szkoły i olimpiady :( obiecuje, że więcej taka długa przerwa nie będzie miała miejsca, albo przyjemniej postaram się aby nie miała. Mam nadzieję, że nie zniechęciliście się przez to. Jest mi strasznie głupio :((
Rozdział też nie jakiś wyjątkowy, bo z weną i czasem słabo ;< 
Mam jednak nadzieję, że chociaż trochę Wam się spodoba i że będziecie KOMENTOWAĆ, bo to naprawdę daje motywacje! :)
I przepraszam, że taki krótki dzisiaj ten rozdział ;/
Rozdział betowała dla Was Kropka ;))
A teraz zapraszam do czytania!
Odiumortis.


********************


Rozdział 21


 Blaise tego dnia wstał lewą nogą. Od rana towarzyszyła mu kwaśna mina i podły nastrój. Można to było zwalić na głośny deszcz, który go obudził. Jednak jego problem był o wiele większy. Dziś miał się spotkać z synem przyszłego męża matki, Justinem. Jednym słowem - tragedia. Blaise jak wspomniał wczoraj wieczorem, był jedynakiem. Wcale nie chciał mieć rodzeństwa. Oczywiście nie miał zamiaru traktować Justina jak brata. Co to, to nie. Jeżeli okaże się fajny, to maksymalnie jak kolegę.
 Deszcz przestał padać. Promienie słońca wpadły do pokoju pewnej Szatynki, która otworzyła swe piękne, czekoladowe oczęta. Rozprostowała ręce i ziewnęła. Z dołu doszedł ją dźwięk rozbijanego szkła, a zaraz po tym głośne przekleństwo. Na swoją piżamkę ubrała ciepły szlafrok i zeszła do kuchni.
 -Blaise, co ty robisz? - Hermiona z lekkim rozbawieniem patrzyła na wściekłego chłopaka rzucającego zaklęcie. 
-Sprzątam, nie widać? - odburknął nieuprzejmie. Zapadła chwilowa cisza, podczas której chłopak ponownie nalał kawy do kubka. 
- Przepraszam, źle spałem. - mruknął. 
-W porządku. Męczyły cię jakieś koszmary? 
-Koszmar to ja dopiero dzisiaj przeżyje...
 -Ach tak. Masz spotkanie z... Właściwie jak on się nazywa? 
-Justin. Mam spotkanie z Justinem. - wycedził przez zaciśnięte zęby. 
-Spokojnie. Na pewno nie będzie tak źle. 
-Jeżeli będzie miał taką mordę jak jego ojciec to nie wiem czy się powstrzymam przed rozkwaszeniem jej. 
-Zabini! Nie możesz się tak zachowywać. Justin na pewno okaże się miłym chłopakiem. Ty po prostu dramatyzujesz. A mordę to może mieć pies a nie człowiek! 
-Hermiona, jak ty niczego nie rozumiesz... 
-To może mi wytłumacz? - czego jak czego, ale najbardziej panna Granger nie lubiła gdy ktoś mówił, że czegoś nie rozumie. Nie zależnie czy to była jakaś regułka czy sprawy życiowe. 
-Nie mam już czasu. Umówiłem się z nim na jedenastą, a wcześniej muszę jeszcze gdzieś iść. 
-Gdzie musisz iść? 
-Prezenty Granger, jutro gwiazdka. - wyszczerzył się do niej i już go nie było.

 *** 

Przystojny brunet z dużymi czekoladowymi oczami siedział w kawiarni już od kilku minut i zwracał uwagę prawie wszystkich dziewcząt. Za każdym razem kiedy jakaś niewiasta otwierała drzwi, posyłała mu olśniewający uśmiech, a on odpowiadał jej tym samym. Był do tego przyzwyczajony. Zdawał sobie sprawę, że podoba się kobietom... Zwłaszcza na swoim ukochanym motocyklu. Bo to właśnie ten motocykl kochał bardziej od zalotnych spojrzeń dziewcząt, ich uśmiechów, flirtowania z nimi, słodkich randek, namiętnych pocałunków. Przypomniał sobie historię jeszcze z wakacji, gdy wybierał pomiędzy dziewczyną i nocnymi, nielegalnymi wyścigami. Oczywiście wybrał wyścigi - nie był grzecznym chłopcem. W szkole magii we Włoszech, czyli w szkole gdzie się uczył, od szesnastki można było mieć zwyczajny, mugolski motor. Od tego momentu życie stało się piękniejsze. To była chyba jedyna szkoła z takim przywilejem. No, ale Włosi - i mugole, i czarodzieje - byli uzależnieni od motocyklów. Chyba każda dziewczyna miała swoją vespę, a każdy chłopak ścigacza, przynajmniej w jego towarzystwie. Zdarzali się też tacy, co woleli harleye ale to nie jego bajka. Upił łyk cappuccino i z bólem w sercu stwierdził, że nie można go nawet porównać do tego włoskiego, które pijał codziennie. Spojrzał na swój zegarek - za dwie minuty jedenasta. 
I wtedy drzwi otworzyły się, a mały dzwoneczek wydał z siebie piskliwy dźwięk. Justin spojrzał w tamtą stronę. W jego kierunku szedł Blaise Zabini, a na twarzy miał wymalowany lekko ironiczny uśmiech... 
-Cześć. - powiedział Blaise i wyciągnął do niego rękę. 
–Ciao, Zabini. - uśmiechnął się dość szczerze Justin czym rozluźnił atmosferę. - Napijesz się czegoś? 
Po godzinnej rozmowie chłopcy znali już się dość dobrze, a nawet bardzo dobrze. Wiedzieli przynajmniej podstawowe informacje, choć nadal nie pałali do siebie zbytnią sympatią. 
-Justin, jak to jest. Jesteś Włochem, a umiesz mówić bardzo dobrze po angielsku i masz takie tutejsze imię... 
-Tłumaczyłem ci. Mój tata jest z Wielkiej Brytanii, to mam takie imię i dobrze mówię po angielsku, chociaż jak słyszę te wasze imiona to mam problem z wymówieniem, no i jakieś cięższe nazwy. Nie mam pojęcia dlaczego tak jest. A mama to Włoszka, więc wyglądam jak Włoch i nim jestem. 
-A gdzie mieszkasz? 
-Do końca szkoły mieszkałem we Włoszech ale potem ojciec dostał bólu dupy, że szkołę skończyłem dwa lata temu a nadal nie pracuje. Powiedział, że coś mi tu załatwi, więc po świętach zaczynam pracę. 
-Ehem... - odrzekł inteligentnie Blaise. 
Nagle do kawiarni weszły trzy roześmiane dziewczyny. Justin już miał coś powiedzieć, lecz Blaise go uprzedził. 
-Heeej! Co wy tu robicie? 
-Przyszłyśmy na coś ciepłego bo zimno nam się zrobiło na zakupach. - odrzekła uśmiechnięta Pansy. 
-To jest Justin. - Blaise wskazał na chłopaka obok. 
-Pansy. 
-Hermiona. 
-Ginny. 
Przedstawiły się, a chłopak szarmancko ucałował dłoń każdej z nich. 
-Może usiądziecie razem z nami? - zaproponował Włoch. 
-Chętnie. 
-Co wam zamówić? - zapytał Zabini. 
-Gorącą czekoladę. - odpowiedziała Hermiona. 

*** 

-No to my widzimy się jutro Blaise. - rzekł Justin gdy wychodzili już z kawiarni. 
-Jak to jutro? 
-No na kolacji u rodziców... Jutro przecież Wigilia.* 
-Czekaj, czekaj. Ja nie mam zamiaru spędzać Wigilii z wami. Jutro cały dzień będę przebywał z moimi przyjaciółmi. 
-Jus, jeśli tylko chcesz też przyjedź do nas na Wigilię. Wasi rodzice niech spędzą razem ten czas. - zaproponowała Pansy a pozostałe dziewczyny jej zawtórowały. 
-Nie zga... - zaczął Blaise lecz brutalnie mu przerwano. 
-W sumie to nie najgorszy pomysł. - roześmiał się Justin. 
Trzy piękne panie na cały wieczór, a może nawet noc to kusząca propozycja. Były inteligentne i miały w sobie "to coś". Przy okazji zrobi na złość Blaise'owi... Nie to, że go nie lubił. Po prostu sprawiało mu frajdę patrzenie na to, jak nim rządzą dziewczyny. Sumując, dlaczego miałby się nie zgodzić? 
-W takim razie przyjedziesz jutro rano czy jeszcze dzisiaj wieczorem? Poznałbyś przy okazji resztę. - uśmiechnęła się nieśmiało Hermiona. 
"Coś czuje, że Draco go nie polubi" pomyślał Zabini i od razu się rozchmurzył. 
-Przyjadę po ciebie jeszcze dzisiaj. Przy okazji spotkam się z mamą. - szybko rzekł Zabini. 
W swojej głowie już szykował plany na to, aby przystojny Justin sam opuścił jak najszybciej dom Pansy... Biedak nie wiedział, że nic z tego nie wyjdzie. 

***

-A widziałyście jego oczy? Czarne jak noc, błyszczące jak słońce, piękne jak gwiazdy... –Pansy, przesadzasz. - mruknął Blaise. 
-Oczy to nic, on był taki inteligentny. Na pewno przeczytał mnóstwo książek! 
-Hermiona wyobraziła sobie ogromną bibliotekę, w której czyta książki wraz z Justin'em. -Ja też przeczytałem dużo książek. - wtrącił się nieśmiało Draco. 
Dziewczyny od powrotu do domu rozmawiały tylko o przyszłym "bracie" Blaise'a co bardzo denerwowało chłopaków. 
-Chyba o quidditch’u! - zironizowała Pansy. 
-A on chyba tylko o motocyklach! - odpyskował Harry, który mimo, że nigdy nie widział Justina już chyba wszystko o nim wiedział. 
-Widziałyście ten motocykl przed kawiarnią? To na pewno jego! - ucieszyła się Ginny i już marzyła o przejażdżce... O rozwianych włosach... Nagle jej przemyślenia coś przerwało. Była to nieduża, brązowa sowa. Ron, rozpoznając ją od razu otworzył okno i zaczął czytać list, który miała uczepiony do nóżki. 

Cześć, Ron! 
Jak mijają Ci pierwsze dni ferii? Ja i Fleur chcielibyśmy dziś wieczorem gdzieś wyskoczyć. Nie byliśmy nigdzie razem od... Chyba od jakiegoś roku! Mamy niestety malutki problem. Jest u nas córka siostry ciotecznej Fleur. Czy byłbyś tak miły i mógłbyś się nią dzisiaj zająć? Proszę odpowiedz jak najszybciej. 
Twój ulubiony brat, Bill. 

-Powiedz, że się zaopiekujesz dzieckiem. - powiedziała Hermiona, która siedziała obok Rona i przeczytała już list. 
-Nie ma mowy! 
-Ron! Bill i Fleur chcą spędzić we dwoje trochę czasu! To jest jedyna okazja, bo normalnie obydwoje pracują! - pouczyła tonem znawcy szatynka. 
-Nie i koniec. Mogli nie brać tego dziecka do siebie. 
-Hermiona ma rację. Powinieneś pomóc bratu. - stwierdził Draco a wszyscy spojrzeli na niego jak na idiotę. Malfoy chce komuś pomóc? Świat oszalał. 
-Nie. 
-Ron, a tobie nadal chodzi o pogrzeb? - westchnął Harry z zrezygnowaniem. 
- Fleur była w ciężkim stanie w szpitalu. Bill nie mógł jej tak zostawić, to jego żona! 
-A Lupin i Tonks byli jak prawdziwa rodzina! Fleur to oczywiste, była wtedy chyba nieprzytomna, ale Bill? 
-Ron, myślałam, że już ci przeszło. To tak, jakbyśmy byli małżeństwem i ty byś był w stanie krytycznym a ja bym cię opuściła! - oburzyła się Miona. 
Draco poruszył się na fotelu i zacisnął pięści. Tyle o nią zabiega, stara się jak może a ona mówi o swoim małżeństwie i Weasley’a. Jest w ogóle sens w tym co robi? 
-Zrozumiałbym! W końcu poszłabyś na pogrzeb! 
Granger pokręciła głową z dezaprobatą. 
-Jeżeli ty nie zajmiesz się tym dzieckiem, to ja to zrobię! Każda para powinna mieć trochę czasu wyłącznie dla siebie. 
-A proszę bardzo, opiekuj się nim ile chcesz. Ale jak dla mnie, jesteś dla wszystkich zbyt dobroduszna. I może moja wrażliwość mieści się w łyżeczce od herbaty, ale takich rzeczy się nie przebacza. 
Harry próbował nie wybuchnąć śmiechem, wspominając moment gdy jego przyjaciółka wygarnęła Ron'owi. 
-Jesteś taki pamiętliwy! A żebyś wiedział, że zajmę się tą małą i słodką dziewczynką! A Draco mi pomoże! 
-C-co? Ale Granger, dlaczego ja? 
-Przecież to ty powiedziałeś, że Ron powinien pomoc bratu. 
-No właśnie Ron, a nie my. 
-Czyli mi nie pomożesz? - wbiła w niego swoje czekoladowa, zawiedzione oczy. 
-Dobrze, możemy się razem nią zająć, jeśli chcesz.


*Wiem, że zapewne tam nie obchodzą Wigilii, przecież oni nawet nie są chrześcijaninami jak podejżewam. No, ale Malfoyowie, czy Zabini, albo Parkinsonowie to takie arystokracztyczne rody więc chyba można zrobić wyjątek, a Hermiona pochodzi z mugolskiej rodziny i nie wiemy jaka tam była wiara. Także tutaj będzie tradycyjna wigilia ;)